Na 37 km odcięło mi prąd. Banan został w domu, skończyła się woda, wszystkie sklepiki po drodze na kłódkę, no i nagle nie mogłam jechać dalej. Spora przerwa na odpoczynek i dalej w drogę, w znacznie wolniejszym tempie. Na szczęście po 10 km był wreszcie sklep- woda i parę cukierków postawiło mnie na nogi. Dojechałam w dość dobrej formie; chyba za szybko chciałam pokonać trasę. Poza tym dzisiejszy dzień mocno mnie wyczerpał. O 8.00 rano kąpiel w jeziorze w Mirakowie, o 10.00 zajęcia w klubie, no i po południu rower- nie zjadłam obiadu, bo nie byłam głodna- a to był błąd. Telefon mi wysiadł i trasa na mapce niedokończona.....Jestem fantastycznie wykończona!!!. Nie będę miała kłopotów z zaśnięciem.
Wyjechałam z domu, to zaczęło się chmurzyć, ale padać zaczęło dosłownie w momencie mojego powrotu- mimo,że cała wyprawa trwała prawie trzy godziny- to się nazywa mieć szczęście!!! Dziś święto, więc ruch na drogach niewielki, szczególnie na tych bocznych. Niesamowite wrażenie robi pustka na polach, pustka na drogach, w gospodarstwach nic się nie dzieje, ludzi nie widać- tak jakby teren w zasięgu wzroku był kompletnie wymarły. Kiedyś takie sytuacje napawały mnie niepokojem, ale dzisiaj jestem z siebie dumna, że mogę pokonać na rowerze takie duże przestrzenie- nawet, jeśli jest to pustkowie. Tomek na szczęście został ze szczeniakami. Muszę przyznać, że przy jego opiece przez ostatnie kilka dni, gdy byłam w pracy, pieski bardzo się usamodzielniły. Co znaczy jednak męska ręka!
Oczywiście szczeniaczki tak zawładnęły moim sercem i czasem, że muszę teraz "wyrywać" trochę czasu, by móc pojechać na wycieczkę rowerową.; ale za to są takie kochane!!! Mimo wszystko udaje mi się, co prawda rzadziej niż zwykle, wybrać na rower, nie daruję sobie, a okoliczności przyrody są tak piękne, że grzechem byłoby nie skorzystać. Pięknie pachnie las!!!
Tydzień temu, w środę sprowadziłam sobie dwa szczeniaczki, rozrabiające niemiłosiernie i zostałam więźniem we własnym domu, okradziona z klubu i roweru, ledwie wyrabiam się z wychodzeniem do pracy. Ale znalazła się dobra dusza w postaci kochanej Pauli, która opiekuje się maluchami, żebym ja w tym czasie mogła zrobić rundkę do Zamku Bierzgłowskiego - dzięki JEJ za to!!!
Po dzisiejszym poranku w klubie, skąd wyszłam mokrusieńka, wróciłam do domu, wzięłam prysznic i ...na rowerek. Akurat przyjechał Tomek z trasy, no i chciał jechać ze mną na tym moim starym rowerze,/bo jego rower dostał Adaś/, ale wybiłam mu z głowy ten pomysł i pojechałam sama. Poszedł spać. Fajniej się jeździ bocznymi asfaltówkami, gdzie raz na godzinę przejedzie samochód, niż tymi pseudo ścieżkami rowerowymi w mieście, którymi przechadzają się sierotki zapatrzone w komórkę. Pogoda fantastyczna, ale niestety rzeczywistość człowieka dopada .....koniec długiego weekendu.....jutro do pracy!